Uważne macierzyństwo… To będzie chyba najbardziej intymny wpis, jaki do tej pory napisałam na tym blogu. Ale czuję, że już jest ten czas, że chcę i mogę o tym pisać. Że jestem gotowa podzielić się z Wami moją nową tożsamością i tym, jak mi z nią jest i jak sobie radzę w nowej roli.
Ten wpis jest też sam w sobie wyjaśnieniem, dlaczego było mnie tu w ostatnim roku mniej, dlaczego pewnych rzeczy nie dokończyłam, pewne na jakiś czas przerwałam, a innych w ogóle nie zaczęłam.
Nowa tożsamość
No to jestem mamą. Zawsze chciałam być i może dlatego jestem naprawdę szczęśliwą mamą? A może to dlatego, że jestem mamą w chyba najlepszym możliwym dla mnie czasie? Zdążyłam już przez ostatnią dekadę co nieco sobie w głowie poukładać i myślę, że dzięki temu jest mi duuuuużo łatwiej. (I – spojler alert – jak słyszysz od innych, że nigdy nie jest dobry czas na posiadanie dzieci, to posłuchaj siebie. Ja uważam, że najlepszą naszą decyzją było poczekanie. Nigdy nie było lepiej i to się przekłada na jakość życia mojego dziecka niesamowicie.)
Swoją drogą dzisiaj sobie pomyślałam, że ta rola życiowa uczy niesamowicie dużo, jak nie najwięcej. Jeśli chcesz naprawdę poznać siebie – zostań matką 😀 (to jest żarcik oczywiście. Nikogo nie będę do tego namawiać. Wystarczy, że ja się nasłuchałam „To kiedy sobie w końcu zrobicie dziecko?” – „zrobicie sobie” – tak jakby dzieci robiło się dla siebie…)
Tak więc ja bardzo chciałam zostać mamą. Pragnęłam tego z całego serca. Ale tak bardzo jak rozumiem chęć zostania mamą, tak też bardzo rozumiem, że ktoś może tego nie chcieć. I ma do tego pełne prawo. To nie jest łatwa rola. Być może nawet najtrudniejsza, z jaką przyszło się zmierzyć kobiecie. Naprawdę nie każdy musi być matką. Nie każdy musi chcieć nią być. I tak samo nie każda matka musi chcieć mieć drugie i trzecie dziecko. I nie o tym jest ten post, ale jakoś tak chciałam to podkreślić. Bo jak tego nie zaakceptujemy wszyscy, to ta presja społeczna, która przygniata kobiety – zwłaszcza po trzydziestce – nigdy się nie skończy. A byłoby fajnie, gdyby zamiast presji pojawiła się, tak po prostu, akceptacja.
Skrajności skrajności – czyli od zmęczenia do miłości
Zmęczenia… co ja mówię! Raczej wycieńczenia xD Mi obecnie bliżej jest do zombie niż do człowieka. Jak to piszę jest 23, a wstałam dziś o 4. I jak na złość nie chce mi się spać, mimo, że nie spałam przez ostatni tydzień (tak naprawdę to od roku nie śpię ;D). A nie chce mi się, bo przecież musiałam wypić kawkę… niejedną 😉 Inna sprawa, że nie mam kiedy tego napisać, bo w dzień raczej marne szanse 😉
W każdym razie codziennie zachwyca mnie to i ciągle tego nie rozumiem, że można nie spać i żyć. Ba, nawet można się z tego życia cieszyć! Bo jest nagle taka miniatura Ciebie, która wystarczy, że jest. Ona nie musi nic robić, nic mówić. Ale jak już powie… „ba” „da” „doli” „troliloli”… rany jak powie „mama” – to przepadłaś.
A niech nawet nie mówi. Ale jak się uśmiechnie… Jak wyciągnie tą mikro rączkę i Cię nią dotknie… Jak tą mikro stópkę stawia tuż przy Tobie, odpychając się mikro rączką od Twoich wielkich kolan i całe mikro ciałko pracuje nad tym, żeby stanąć… Jak trze tą mikro rączką te piękne oczyska… Jak porusza to mikro ciałko w rytm muzyki i się cieszy… Jak piśnie z radości tak, że zastanawiasz się, czy kiedykolwiek słyszałaś coś głośniejszego… Jak widzisz łzy na tych mikro policzkach i chcesz przyspieszyć sekundy, żeby cierpienie trwało jak najkrócej… Jak w końcu zacznie chodzić w lewo przy kanapie, po tygodniu chodzenia tylko w prawo…
To wtedy wiesz, że żyjesz. I jesteś za to życie mega wdzięczna. Wtedy wiesz, że żyjesz już nie tylko dla siebie. Że jest ktoś, kto naprawdę, przynajmniej w tym momencie swojego życia potrzebuje Cię bardziej niż Ci się wydaje. I on Cię potrzebuje taką jaką jesteś. Bo chce tylko, żebyś była. Żebyś przytuliła. Pocałowała. Nic więcej.
Te wszystkie chwile generują miłość. Ogromne pokłady miłości. I ta miłość potrafi wszystko zmienić. Dosłownie 😉 Potrafi Cię tak zmienić, że żyjesz bez jedzenia i spania. Że dawno już powinnaś być zombie, ale nie jesteś. Że słyszysz potem w rozmowie „Jak na kogoś kto nie spał nic w nocy to bardzo dobrze wyglądasz”.
Uważna mama
My tu sobie troliloli, ale co z tą uważnością? No i jak być uważnym rodzicem, skoro jest się ciągle przemęczonym? Jak medytować? Kiedy, jak nie ma kiedy? I czy to w ogóle możliwe?
No pewnie, że jest to możliwe, tylko warto popracować nad odpuszczaniem 😉
Oto moja lista rzeczy, o których warto pamiętać, bądź warto wypróbować. Sprawdzi się niezależnie od tego, czy jesteś świeżo upieczoną mamą, czy akurat masz w życiu taki czas, który uniemożliwia Ci pełną, regularną praktykę. Zwykle jest to jakaś duża zmiana, czasem choroba, czasem gorsze samopoczucie.
1. Po pierwsze sobie odpuść.
Ja już to kiedyś pisałam, ale medytacja to dla mnie sztuka zaczynania od początku. Zajęło mi to kilka lat, żeby być OK z takim czasem, kiedy praktyka mi „nie idzie”. Pamiętaj, że z medytacją to nie jest tak, że z czasem im więcej praktykujesz tym jest łatwiej. Możesz wykonywać tę samą praktykę przez miesiąc codziennie i przez tydzień mieć podobne odczucia, a nagle któregoś dnia czuć coś zupełnie innego. Możesz praktykować regularnie przez rok, a nagle nowa sytuacja życiowa może spowodować, że przestaniesz praktykować formalnie na jakiś czas. I to jest OK. Wrócisz na swój tor – bez obaw 🙂
2. Znajdź alternatywę.
Ten punkt jest takim ciągiem dalszym pierwszego. Jeśli z jakiegoś powodu nie jesteś w stanie praktykować tyle ile byś chciał/a – powiedzmy 20 minut codziennie – wymyśl zamiennik. Jako mama musisz się pewnie nieźle nagimnastykować, żeby wyrwać dla siebie choćby 5 minut. Pierwsze miesiące bycia mamą są niezmiernie wyczerpujące i ogromnie nieprzewidywalne. Można być tak wyczerpanym, że ostatnią rzeczą, o której myślimy to medytacja. Ciało odmawia, umysł nie wie co się dzieje… xD
I mimo tego, że wiemy, że to jest dla nas dobre i może przynieść odrobinę regeneracji, odpuszczamy. Ja już wcześniej nastawiłam się, że z praktyką formalną może być różnie. Nie miałam oczekiwań. Ale wiedziałam, że chcę jak najwięcej czasu praktykować nieformalnie. Starałam się być uważna w każdym niemal momencie bycia z moim maluchem. W chwilach cudownych i w chwilach kompletnego wycieńczenia.
Poza tym, jak już dałam sobie chwilę na ogarnięcie nowej rzeczywistości, szukałam takich momentów w ciągu dnia, w których jednak mogłabym pomedytować. Na początku spędzałam godziny na karmieniu. I czasem ten czas karmienia przeznaczałam na praktykę nieformalną. Ale jak już stało się to dla mnie normą i trwało zwykle ok. pół godziny, stwierdziłam, że mogę ten czas poświęcić na praktykę formalną. Po prostu miałam dodatkowe bodźce – inne odczucia w ciele w związku z przytulaniem malizny, ale to było powodowało bardzo ciekawe odkrycia podczas praktyki 🙂
3. Wymyśl swoją praktykę.
Ten punkt z kolei jest ciągiem dalszym drugiego. Ja będąc medytującą mamą odkryłam, że mogę dzięki swojej praktyce pozytywnie wpływać na moje dziecko nawet w okresie niemowlęcym. Jest sporo momentów, kiedy maluch potrzebuje ukojenia, wyciszenia itp. Ja wykorzystywałam momenty przytulenia, a nawet zasypiania czy spania – jak bobo zasypia lub śpi, a ja leżę przy nim – na uważny głęboki oddech. Rosnący brzuch przy wdechu i malejący przy wydechu, czasem połączony z głośniejszym wydechem powodował, że maluszek szybko wyciszał się razem ze mną.
Jeśli jesteś mamą polecam Ci to wypróbować. Działa cuda 🙂
Możesz też wykorzystać mantry, np. mówić cicho „om” (ah-uu-mm) do uszka maluszka 🙂
ciekawostka
W hinduizmie om jest uznawane za świętą sylabę mającą ogromną moc. Wierzy się, że mantra ta oczyszcza otaczające Cię środowisko i tworzy pozytywną energię. A to wpływa na poczucie szczęścia i redukcję stresu. Jak to mantra, pomaga skoncentrować się na jednej rzeczy na raz. Poza tym reguluje oddech i wprawia Twój głos w przyjemną dla Ciebie i otoczenia wibrację, dzięki czemu może pomóc Twojemu maluchowi się uspokoić.
Jak poprawnie wymawiać Om? Odpowiedź na to pytanie i trochę więcej na temat samej mantry znajdziesz tutaj.
4. Daj sobie czas.
To chyba najważniejsze. I wracam trochę do odpuszczania. Dostosuj praktykę do Twojej sytuacji. Ale jeśli masz taki czas, kiedy nie chcesz lub nie możesz medytować to ok. Daj sobie ten czas. Zrób sobie przerwę. Jak będziesz gotowy/a wrócisz. Pamiętaj, nic na siłę. Ja osobiście nie widzę korzyści ze zmuszania się do praktyki. Lepiej nie praktykować, jeśli czujemy, że to nie jest dobry czas.
Zmiana, nie tylko dla mnie
Tyle ode mnie. Ja teraz czekam na czas, kiedy moje dziecko będzie już na tyle duże i rozumne, że będziemy siadać razem do medytacji i stanie się to naszym wspólnym rytuałem 🙂 Oprócz tego trochę jogi, no i wieczorne wdzięczne rozmowy 🙂 Tak mi się marzy, no i tak też będzie 😉
A oto jak pojawienie się nowego stworzenia w domu wpłynęło na moje włochate dziecko 😀
Pozdrawiam ciepło wszystkich Was, a zwłaszcza mamuśki, które łączą się ze mną w nieprzespanych nocach 😉
Buziaki i dużo serducha na ten czas dla Was 🧡
Jak jesteś mamą, to podziel się w komentarzu jak sobie radzisz lub radziłaś w tym czasie.
A jeśli masz większe dziecko, daj znać, czy chciałabyś kiedyś przeczytać jak wprowadzać uważność do Waszej codzienności i jakieś inspiracje na wspólne medytacje, bądź medytacje dla dzieci 🙂
2 comments
oj, nie da się nie spać, a rok to sporo niespania… i to niestety będzie miało/już ma przełożenie na Twoje zdrowie 🙁 warto poszukać coś zamiast kawy, co umożliwi Ci w miarę normalne funkcjonowanie:) i normalne zasypianie (cytryniec chiński, żeńszeń [z umiarem, i też nie przed snem], kombucha [ma w sobie wiele dobra plus jakoś tak przetworzona teinę, że dodaje energii, ale nie utrudnia zasypiania], pewnie są też inne specyfiki) – warto odpuścić to, co ma niski priorytet, bo sen jest b. ważny!
Dzięki Rafał 🙂 Zgadzam się w 100%, że sen jest priorytetem, ale ciężko wybrać go ponad dziecko 😉 Ten brak snu od roku to trochę pół żartem pół serio, na szczęście nie mam problemów z zasypianiem, chodzi tylko o nocne pobudki na karmienie 🙈 Ale dziękuję Ci za ten komentarz i wymienienie specyfików – to co wymieniłeś ma faktycznie pozytywny wpływ 🙂